Ryszarda Rybka "Topka Soli i głowa cukru" - Marzenia na miarę Książka Ryszarda Rybki "Topka Soli i głowa cukru"
Ryszarda Rybka - z Borysławia do Nowej Rudy

Marzenia na miarę

Wszyscy, zwłaszcza studenci, jeżdżący z Biskupina na uczelnie, w latach pięćdziesiątych minionego stulecia, pamiętają chyba tramwajarza, który zachęcał do kupowania biletów słowami: kto jeszcze z państwa chciałby kupić bilet? Nie nalegał, nie upominał, lecz bez przygany w tonie - zachęcał. Twarz czerstwa, okrągła, zawsze wygolona z gęstym wąsem pod nosem, w urzędowym mundurze i takiej czapce, zimą chodził w krótkim kożuszku, zawsze pogodny, pytał dobrotliwie, z lwowskim zaśpiewem: kto z państwa jeszcze chciałby kupić bilet? Mimo że tramwaj był zatłoczony, zwłaszcza rano, gdy wszyscy spieszyli się na zajęcia, chętnych do płacenia było niewielu, zdecydowanie niewielu. Czasem nie pytał, tylko każdemu pod nos podsuwał bilet, i o dziwo, nikt nie protestował, płacił i chował bilet do kieszeni. Na którymś z następnych przystanków wsiadał zazwyczaj kontroler, wtedy wszyscy wyciągali z kieszeni pokwitowanie (bo czymże innym jest bilet), że zawarli z przedsiębiorstwem komunikacji tramwajowej, kontrakt na przejazd określonym tramwajem w określonym momencie, na danej trasie. Taka zabawa trwała przez cały okres studiów i tylko ta twarz wbijała się w pamięć. We wdzięczną pamięć.

Kiedy po kilku latach znowu musiałem jechać tramwajem nr 12 na Biskupin, spotkałem tegoż pana na swoim stanowisku pracy z charakterystyczną machiną na piersiach, ułatwiającą wydawanie posegregowanego bilonu pasażerom. Przypomniałem się, a on poznał mnie i powitał: o, stary pasażer znowu jedzie ze mną. Zapłaciłem już teraz za bilet, nie biorąc reszty. To za te wszystkie jazdy, za które nie żądał pan za bilet, więc może teraz, kiedy mogę już zapłacić, niech to będzie jakąś rekompensatą.

Zaczęła się rozmowa, podczas której dowiedziałem się, że za czasów swej młodości, we Lwowie, też nigdy nie płacił za bilety. A swoje zawołanie przejął od starego lwowskiego konduktora, który nigdy, zwłaszcza od młodzieży, nie egzekwował przymusu posiadania biletu. Teraz to już ma wnuka, studenta, którego niekiedy wozi "swoim" wagonem, naturalnie też bez biletu. W całej zajezdni ma najniższą sprzedaż biletów, więc nie dostaje prawie nigdy premii i rzadko "dają" go do pierwszego wozu, gdzie zimą jest trochę cieplej. A teraz już wybiera się na zasłużony odpoczynek, na emeryturę, więc będzie mógł lepiej dopilnować swoich gołębi i nogi wreszcie wygrzać zimą przy piecu i wreszcie spokojnie poczytać gazetę i wreszcie nie będzie musiał wstawać rano o wpół do czwartej i wreszcie będzie mógł regularnie jeść obiady. I tak mu się oczy roześmiały i twarz w rozmarzeniu pokraśniała, że mu zazdrościłem. Zazdrościłem pokoju ducha i marzeń.

Ale już dojeżdżaliśmy do przystanku na którym musiałem wysiąść, więc podałem rękę temu pracownikowi na służbie i wysiadłem. I tylko jeszcze przez szybę mignęła mi jego rozmarzona twarz.

Twarz człowieka, który miał marzenia na miarę.