Sermater Książka Ryszarda Rybki "Topka Soli i głowa cukru"
Ryszarda Rybka - z Borysławia do Nowej Rudy

Sermater

Borysław - pompa naftowaBorysław, ta prawdziwa perła polskiego nafciarstwa, to istny Klondike, do którego z całego Podkarpacia ściągali, od chwili światopomnego odkrycia Łukasiewicza w połowie XIX w. szczególnie wiertacze, oraz ludzie chcący pracować przy wydobywaniu ropy naftowej. Jak grzyby po deszczu wyrastały szyby naftowe, tak że wkrótce, jak okiem sięgnąć, szyby widoczne były wszędzie, z każdego miejsca w mieście, hen, po sam horyzont. Każdy właściciel ogradzał swoją posiadłość płotem drewnianym, wysokim na chłopa, a wewnątrz jeden. dwa, rzadziej trzy szyby, z całą, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, infrastrukturą - a więc z osobno stojącym budyneczkiem w którym mieściła się parowa maszyna wyciągowa oraz budynek kotłowni, gdzie wytwarzano parę do maszyn. Przy kotłowni było zazwyczaj pomieszczenie łazienki z prysznicem, i mała kanciapa, w której właściciel miał swoje biuro z telefonem (automatycznym, z tarczą, a nie na korbkę, jak to miało miejsce jeszcze długo po ostatniej wojnie w wielu regionach kraju).

Ale najbardziej niezbędne było pomieszczenie warsztatu, często kuźni, w którym dawali popis kunsztu, umiejętności i możliwości manualnych borysławscy robotnicy. O takich jak oni mówi się dzisiaj "złota rączka", a oni po prostu potrafili, umieli, zrobić wszystko: od łopatki i haczka, poprzez założenie instalacji gazowej w budynku, konstruowania wymyślnych zamków, zameczków, zamknięć, zamykadełek, do odlania z brązu popielniczek, gdzie leżący lew trzymał pomiędzy przednimi łapami pojemnik na pety i popiół papierosowy, a tylne łapy były tak ułożone, że mogły służyć jako podstawka na ołówki czy też inne drobiazgi. Po pierwszej wojnie światowej rozpowszechniły się zapalniczki wyrabiane z łusek po nabojach - z tych karabinowych to konstruowano zapalniczki kieszonkowe, noszone zazwyczaj w kieszonce kamizelki, a z łusek trochę większych, tych z działek i armatek - to takie stołowe, kuchenne lub pokojowe, pięknie zamykane od góry zakrętką w kształcie pocisku. Z racji tego, że materiałem wyjściowym był mosiądz, wszystko to pięknie błyszczało - te kieszonkowe wybłyszczały się same z racji noszenia ich w kieszonce i częstego używania, a te stołowe, duże, trzeba było co soboty czyścić sidolem, natomiast z racji powszechności ich w społeczeństwie i mnogości wytwórców, akcyza musiała zaniechać ich stemplowania własnym znaczkiem (wiadomo: monopol zapałczany).

W czasie ostatniej wojny robotnicy wyspecjalizowali się w wyrobie wózków ręcznych, które były bardzo pomocne w wyprawach na wieś po żywność. Były dwukołowe i czterokołowe, na kołach małych i dużych, a nawet na kołach z lanej gumy i na łożyskach kulkowych - szczyt elegancji. Mój wujek, który był tokarzem, skonstruował machinę do cięcia tytoniu - bez obliczeń, rysunków technicznych i prototypów. Handel tytoniem był rzeczą bardzo intratną - przywoziło się liście tytoniu, a sprzedawało drobniutko pocięty, na wagę, tytoń w woreczkach - tytkach zwijanych z gazety, gotowy do skręcenia w bibułce.

Tak to społeczność borysławska to konglomerat, to zbieranina z całej Polski, głównie jednak przyjeżdżali z okolic Jasła, Krosna i Gorlic. Przyjeżdżali z pakietem swoich przyzwyczajeń, zwyczajów, ulubionymi nawykami kulinarnymi, kulturalnymi; z własną gwarą i preferencjami w zakresie ubioru i wzorcami przekleństw i codziennych zachowań. Przyjeżdżali z częścią swej Małej Ojczyzny w sercu i w słownictwie.

Do najbardziej popularnych "powiedzeń - przekleństw" należało "sermater". Może to nawet nie przekleństwo, a takie swego rodzaju powiedzenie, taki przerywnik, którego można było używać nawet w towarzystwie dam. Czasami rozbudowywało się to "powiedzenie" do rozmiarów: "ja ci nasermater takie wielkie jak w Drohobyczu ratusz". W owym czasie nie byłem w Drohobyczu ale rozmiary ratusza musiały być chyba olbrzymie. To było jeszcze także "powiedzenie", bez piętna przekleństwa. Osoba do której było to skierowane nie powinna, nie musiała, nie miała zbyt wielkich podstaw, aby się obrażać. Ale dopiero powiedzenie "ja ci nasero kurwi mater" było wyrażeniem wysoce obraźliwym, bardzo nieładnym, wyrażeniem które można było usłyszeć jedynie z ust małachów i innych mętów społecznych, których wychowywała uczyła i karmiła borysławska ulica.

Przed wojną byłem uczniem pierwszej klasy szkoły podstawowej (czy raczej, według ówczesnej nomenklatury: powszechnej). Na jednej z przerw zobaczyłem na podwórzu szkolnym, że dwóch moich kolegów z klasy okłada się niemiłosiernie pięściami. Coś zaczynało się dziać, coś o czym można było podyskutować na lekcji, jakaś sensacja w spokojnym życiu szkoły i atrakcja dla wszystkich zgromadzonych na podwórzu. Wszyscy obecni otoczyli ich wielkim kołem i przypatrują się. To mały Jasiu jakby bardziej zacietrzewiony okłada grubego Michała pięściami po łbie i jeszcze pomaga sobie kopniakami. Michał broni się, ale jakoś tak niemrawo, a po chwili krew z nosa leci mu już po koszuli i całym ubranku. W tym momencie wkroczył dyrektor, rozdzielił walczących, a kiedy nie mógł się dowiedzieć kto zaczął, ani co było przyczyną całej tej bijatyki, wypędził obydwóch do domu z krótkim acz stanowczym przykazaniem: jutro przyjdziecie z ojcami!

Następnego dnia rano na korytarzu zobaczyliśmy obydwóch chłopców ze swymi ojcami, którzy to ojcowie tak jakoś dziwnie patrzyli na siebie, a ojciec Michała perorował pod nosem coś o wychowaniu i że takiego łotra który jego dziecku popodbijał oczy i skopał jak psa, to najlepiej wyrzucić ze szkoły.
Po chwili przyszedł dyrektor i groźnym głosem zapytał:
- Który to zaczął?
I wtedy Michał wskazał głową na swego kolegę.
I znowu pytanie skierowane do Jasia:
- Dlaczego rozpocząłeś bójkę?

I tutaj Jasiu choć sepleniąc, to jednak zdecydowanym głosem wyjaśnił:
- A bo on mi naslał kulwe mame".

Tutaj nastała chwila absolutnej ciszy, a po chwili usłyszeliśmy głuchy łomot. To ojciec Michała spuszczał mu tęgie manto w obecności całej klasy, dyrektora i bez słowa wyjaśnienia. On wiedział już za co.


To była chyba pierwsza, ale jakżeż bardzo ważna poglądowa lekcja wychowawcza, którą do tej chwili wspominam.

Bo o Matce ut bonum, ut nisi (albo dobrze, albo wcale).