Fredro dla dorosłych
Zdzisio Leśniak, przez wszystkich"Muchą" zwany, miał serdecznego kolegę Bronka Klitę. Mieszkali blisko siebie, razem chodzili do gimnazjum z dalekiego Zacisza, razem grali w piłkę "na łące Geryna". Dlatego zdziwiło nas niepomiernie, gdy jednego razu zaczęli okładać się pięściami przed drzwiami klasy po dzwonku, przed lekcją religii. Przecież przez całą przerwę rozmawiali spokojnie ze wszystkimi kolegami i nic nie zapowiadało wybuchu awantury. Ponieważ klasa nasza była bardzo liczna, zajmowaliśmy największe pomieszczenie na drugim piętrze. Obaj wypatrzyli księdza podążającego po schodach na lekcję i wtedy dopiero rozpoczęli awanturę. Gdy więc ksiądz wszedł na ostatnie piętro zobaczył na podłodze dwóch chłopców okładających się pięściami gdzie popadło. Chwycił obydwóch za uszy, postawił na nogi i chciał się dowiedzieć co jest przyczyną tak poważnego naruszenia dyscypliny szkolnej. Bronek zaczął tłumaczyć, zalewając się łzami, że pożyczył Musze zeszyt do religii, gdzie miał wszystko tak ładnie prowadzone, i wszystkie lekcje były i wszystkie zadania, i on mu go pożyczył, i teraz Mucha nie chce mu tego zeszytu oddać. Ukradł mi i nie chce oddać. Ukradł. Ukradł. Ukradł mi zeszyt. Wzrok groźnego księdza spoczął na twarzy przyszłego wielkiego aktora scen polskich z niewypowiedzianym pytaniem: a co ty na to? Na to Mucha: a bo proszę księdza w tym zeszycie na końcu, były takie brzydkie wierszyki i takie sprośne rysunki. W zeszycie religijnym, takie świństwa. Nie oddam. To nawet grzech, patrzeć na takie świństwa i sprośności.
Obydwaj chłopcy zostali zaprowadzeni przed oblicze dyrektora Józefa Czechowicza, gdzie znowu rozpoczęły się tłumaczenia: że zeszyt do religii, że sprośne wierszyki i takież rysunki na ostatnich stronach, że obraza moralności i że fe. Ponieważ nie można było sprawy załatwić od ręki, a poszkodowany Bronek cały czas płakał i mazał się jak gówniarz, dyrektor zadecydował: "Leśniak - jutro przyjdziesz z ojcem".
Następnego dnia rano odbył się sąd nad biednym Muchą w kancelarii dyrektora. W obecności księdza katechety Józefa Listopada dyrektor oznajmił panu Leśniakowi, że jego syn nie chce oddać zeszytu koledze.
Na tłumaczenia biednego Zdzisia, że to był zeszyt do religii, że na ostatnich stronicach same sprośności nie licujące z postawą gimnazjalisty i z powagą przedmiotu, usłyszał z ust katechety, że to jest po prostu kradzież.
I tutaj nastąpiła niespodziewana riposta: A ksiądz to też mi ukradł wiersz, pożyczyłem księdzu i ksiądz obiecał mi go oddać.
Ksiądz tłumaczył dyrektorowi, że "wiersz był nieprzyzwoity, świński wręcz. I ja go spaliłem".
To ja też ten zeszyt spaliłem, aby nie siał zgorszenia wśród kolegów.
Ponieważ sytuacja była patowa, Mucha pozostał w szkole.
A ksiądz Listopad? Rzeczywiście prosił Muchę o to, by ten pożyczył mu tekst wiersza Fredry pt. "Królewna", z zapewnieniem że tylko przeczyta i zaraz odda. Mimo wewnętrznych oporów Mucha wiersz księdzu pożyczył, i ... czekał długo na oddanie. Kiedy po jakimś czasie upomniał się oń, usłyszał że takiego świństwa to on mu nie odda. Po kilkukrotnych upominaniach się o oddanie, zgodnie z wcześniejszymi zapewnieniami, usłyszał, że ksiądz wiersz spalił, aby takie bezeceństwa nie mogły więcej gorszyć niewinnych duszyczek , bo on nie ma pewności, czy Mucha nie będzie pożyczał tego kolegom.
Już nie musiał - myśmy znali go na pamięć.
Później ksiądz dowiedział się, że Mucha jest w posiadaniu dramatu Aleksandra hrabiego Fredry w czterech aktach wierszem pt. "Piczomira".
Co bliżsi koledzy dostawali tę sztukę na jeden dzień do poczytania w domu, aby następnego dnia, z zachowaniem zasad konspiracji oddać właścicielowi cenny egzemplarz niewiele większy od pudełka zapałek.
Ksiądz Listopad bardzo chciał przeczytać ten ciekawy dramat, ale ilekroć prosił Muchę o pożyczenie - ten kategorycznie odpowiadał: nie! A poza tym ksiądz ukradł mi mój wiersz i nie mam pewności czy z tą książką nie postąpi podobnie. Mimo licznych próśb i gróźb, licznych nalegań i forteli, odpowiedź była zawsze ta sama.
Ksiądz postanowił zmienić taktykę. Pomyślał że w domu rodzinnym, w obecności rodziców, Mucha nie będzie śmiał odmówić prośbie swego katechety.
Tak więc jednego pięknego przedpołudnia ks. Listopad oświadczył swemu uczniowi:
-
Przyjdę do ciebie do domu.
- Proszę bardzo, a kiedy?
- Może jutro?
- Dobrze. To jutro umawiamy się od 18 do 18.30.
Ksiądz zaakceptował termin wizyty.
Tutaj należy wyjaśnić, że my wszyscy, którzy chcieliśmy przyjść do domu rodzinnego Zdzisia Leśniaka, musieliśmy się umawiać z nim na określoną godzinę i na ściśle określony czas. Wszyscy tego przestrzegali. W przeciwnym wypadku "nie byli przyjmowani". To nie przez snobizm, przyczyną była organizacja czasu. Określony limit przeznaczany był na naukę, na zabawę i rozrywkę, a reszta na czytanie czasopism, książek, poważnych dzieł na tematy związane z filmem, historią teatru, techniką gry aktorskiej, przedwojennych recenzji teatralnych i związanych z przygotowaniem ogólnym do zawodu, a więc historia sztuki, architektury, literatury, dramatu, tańca klasycznego. Czytał w oryginale i dogłębnie studiował Konstantina Siergiejewicza Stanisławskiego: "Praca aktora nad sobą" i "Praca aktora nad rolą". Biadał nad tym, że nie jest umuzykalniony. Dbał o sprawność fizyczną swego ciała. Wszystkie te młodzieńcze studia i zabiegi owocowały później w jego życiu i karierze zawodowej, a zwłaszcza w tak ulubionej grotesce i burlesce (ulubionych swoich gatunkach teatralnych, którym tak trudno było przebić się do świadomości Polaków lat 60-80-tych, gdy np. we Francji cieszyły się uznaniem). Zawsze grał ciałem, a przez profesjonalistów uważany był za jednego z najlepszych znawców teorii teatru.
Sam sprzątał w swoim kącie pokoju, swoje biurko, swoje książki, bo matka mogłaby coś przestawić, położyć nie na swoje miejsce, nie mówiąc już o tym, że mogłaby coś niechcący uszkodzić. Nikomu nie wolno było nawet zbliżyć się do księgozbioru bez wyraźnego przyzwolenia, nie mówiąc o tym żeby czegokolwiek dotknąć, czy nie daj Bóg, poruszyć, samowolnie wyciągnąć, przeglądnąć. Wolno było przyjść o określonym, wcześniej umówionym czasie i poprosić o pokazanie, objaśnienie, wyjaśnienie, o możliwość przeczytania (na miejscu) interesującego artykułu w czasopiśmie (Film, Teatr, Przekrój), w książce, oglądnięcia albumu malarstwa, czy zabytków architektury (w latach czterdziestych wydawnictwa tego rodzaju były bardzo trudno dostępne i były przeważnie w języku niemieckim).
Zgodnie z umową ks. Listopad zjawił się w domu rodzinnym Zdzisia przy ul. Jasnej 3. Zastał jedynie mamę, której wyjaśnił, że jest z jej synem umówiony.
Poszło więc biedne matczysko wołać synalka, który grał w piłkę po drugiej stronie ulicy na boisku "na łące Geryna". Ten przywołany zapytał tylko: która godzina? Wpół do szóstej. To niech ksiądz poczeka, przyjdę. I poszedł grać dalej.
Pod nieobecność Zdzisia ksiądz namawiał mamę, aby dała mu taką jedną książkę z biblioteki syna, ale mama nawet słuchać nie chciała o takiej nielojalności w stosunku do syna i dała temu wyraz mówiąc, że nigdy nawet nie zbliża się za bardzo do zbiorów.
Za pięć szósta Zdzichu przybiegł, umył się, przebrał i punktualnie o godzinie 18 siadł przy stole naprzeciw swego katechety. Na wymówki ze strony tak matki jak i gościa - odparł: przecież umówieni byliśmy na osiemnastą, więc jestem i słucham księdza. I znowu zaczęły się prośby o wypożyczenie dramatu Fredry. I znowu odpowiedź: ponieważ ksiądz ukradł mi już jeden tekst Fredry, to ja nie mam pewności że z następnym nie będzie tak samo, więc nie pożyczę i proszę mnie więcej nie nachodzić, nie molestować o pożyczenie. Nie pożyczę i już.
Tak zakończyła się w gimnazjum przygoda z Fredrą, aby odrodzić się po latach, już w dorosłym życiu artysty, aktora i reżysera Zdzisława Leśniaka.
Będąc aktorem Teatru Syrena postanowił wystawić tę sztukę pod tytułem: "Fredro dla dorosłych". Do pomysłu realizacji zapaliło się wielu, tak młodych, jak i uznanych artystów. Każdy chciał się "załapać" na jakąkolwiek rolę, w sztuce, która mogła stać się szlagierem sezonu, lub skandalem, tym bardziej, że sam tekst dramatu nie był znany polonistom i historykom literatury i dopiero po dogłębnych pracach badawczych udało się ustalić autentyczność tekstu.
Po wielu staraniach udało się uzyskać zezwolenie cenzury i sztuka została wystawiona w Teatrze Syrena w styczniu 1988 r. Reżyserem był naturalnie Zdzisław Leśniak, scenografię przygotował Edward Lutczyn, a choreografię Witold Gruca. W obsadzie widzieliśmy m.in. takie nazwiska jak: Zdzisława Szpecht, Jerzy Bielenia, Halina Głuszkówna, Marek Kępiński, Tadeusz Pluciński, Rudolf Gołębiowski, Marek Prażanowski, Eugeniusz Robaczewski, no i naturalnie Zdzisław Leśniak, a gospodarzem wieczoru był Bohdan Łazuka. Sztukę wystawiono za dyrektorowania Witolda Fillera, który był jednocześnie kierownikiem artystycznym Teatru.
Sztuka cieszyła oko i przede wszystkim ucho dorosłej części polskiego społeczeństwa dosadnym, ale pięknym i melodyjnym wierszem fredrowskim.
Ot choćby taki fragment zapamiętany z lat wczesnej młodości, chociaż wówczas tak trochę inaczej odbierałem tę literaturę. Jest to fragment, gdy tytułowa bohaterka dramatu na głównym placu miasta ogłasza prawa, jakie obowiązywać mają w jej królestwie:
Więc dzisiaj raz na zawsze
dekretem stanowię,
o czym wiedzieć winni
władze, ministrowie,
wszyscy ze starszych i młodzieży,
i komu o tym wiedzieć
w mym kraju należy:
że w noc letnią
wzgląd mając na krótkie ciemnoty
mąż żonie cztery razy powtórzy pieszczoty,
zaś zimą, gdy noc krnąbrna
trwa daleko dłużej...
Na zakończenie tego dekretu wiwatuje tłum:
Wiwat! Niech żyje nam nasza królowa!
I westchnienie jednej z dam:
Oby zawsze trwała noc zimowa!
Czy jest to język wulgarny, sprośny? Nie! Jest to język jędrny, jurny. Jest to język erotyki w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Bo jak pisała p. Michalina Wisłocka: "(...)Alarmuję póki czas: ratujmy język miłosny... Jeśli ktoś nie ma literackiej wyobraźni, musi odpowiednie słowa znaleźć. Gdzie? Po prostu w książkach, literaturze. Jeżeli mało nawet tego, albo prawie wcale we współczesnej, to istnieją, jak wyżej wspomniałam znakomite staropolskie erotyki - jurne, jędrne, pełne pięknych słów. To trzeba je odkurzyć, wyciągnąć z zamkniętych na siedem spustów szaf i archiwów bibliotecznych, wreszcie posłać między ludzi zamiast tandetnej, zaśmiecającej rynek pornografii ..."
Zdzisio Leśniak ten język uratował, tak w swych latach gimnazjalnych, jak i później, w swym dorosłym już życiu artystycznym.
I chwała mu za to. |