Chudoba = Kudowa

Włodzisław Martynowski, emerytowany lekarz weterynarii - tropiciel słowiańskich i polskich nazw na Łużycach, Ziemi Kłodzkiej i w Sudetach. Urodził się Laszkach Murowanych pod Samborem 11.08.1910 r. jako jedno z ośmiorga dzieci tamtejszego kierownika szkoły, którą nasz bohater ukończył z czteroletnim opóźnieniem z powodu działań wojennych w Małopolsce Wschodniej; później było gimnazjum Jezuitów w Chyrowie, humanistyczne w Dobromilu, matematyczno - przyrodnicze w Łukowie, prywatne klasyczne w Przeworsku i także klasyczne w Jarosławiu, gdzie w roku 1932 zdaje maturę. W latach 1932 - 33 podchorążówka, czyli Szkoła Podchorążych Rezerwy przy 17 pp w Rzeszowie.

W latach 1933 - 38 studiuje na Akademii Medycyny Weterynaryjnej we Lwowie (w takim towarzystwie kolegów na roku jak: Senze. Skurski, Jara, Wandokanty, Patryk - późniejsi luminarze wrocławskiej weterynarii).

W czasie okupacji zajmuje się konspiracyjnym tajnym nauczaniem, a "dla pucu" zdawaniem zaległych egzaminów. Zarabia na życie handlem tytoniem i lekami.

Po zakończeniu wojny znajdujemy Go wśród pracowników weterynarii w Lubaniu na etacie "powiatowego dezynfektora" i - jak sam wspomina - "szukałem leków w rozbitych domach i tam tropiłem, wyszukiwałem i gromadziłem wszelkie opracowania i przewodniki po Łużycach, których spis na 30 stronach maszynopisu przekazałem profesorowi Rospondowi w roku 1946".
Dyplom lekarza weterynarii uzyskuje dopiero w roku 1948; później była praktyka rzeźniana w Warszawie (bo tam mieszkał jeden z braci), a następnie jedzie do Zgorzelca, ponieważ "dr Waszczuk zatrudnił mnie jako pierwszego lekarza w organizowanej tamtejszej lecznicy". W Zgorzelcu pracuje do końca kwietnia 1950 r. i od 1 maja tegoż roku przenosi się do lecznicy do Lądka, gdzie brat Zbygniew - slawista, były pracownik naukowy UJ - "zorganizował miejscowe gimnazjum i zajmował się nazewnictwem na Ziemi Kłodzkiej, wciągając mnie w te zagadnienia".

W roku 1978 przechodzi na emeryturę, dorabiając w WIS-ie oraz ucząc w miejscowej szkole podstawowej angielskiego i niemieckiego.

W tym miejscu w zasadzie możnaby postawić kropkę i zakończyć wyliczankę miejscowości i zdarzeń składających się na curriculum vitae naszego bohatera. Ale pozostaje jeszcze potężny rozdział życia kolegi Włodzisława, który przypada na tropienie, samowtór z bratem Zbigniewem, a po jego śmierci już samotnie, śladów polskości, a może szerzej - śladów słowiańskości, w miejscowych, niemieckich nazwach miast, gór, rzek.

I tak o najważniejszym mieście regionu - Kłodzku - istnieje domniemanie, że nazwę swą wywodzi od kłód dębowych, z których gród był zbudowany. A jakkolwiek wedle kroniki Kosmasa (początek XII w.) miał on rzekomo w 981 r. należeć do Czech, to przecież najdawniejsze jego zapisy (głównie w dokumentach kancelarii praskiej) zawierają obok czeskiego "a" (Cladsc, Cladsco, Cladsch) - polskie "o" (Clodsco, Klotsko . . ., m.in. na piętnastowiecznej mapie Mikołaja Kuzańczyka: Clods), co czyni bardzo prawdopodobnym domysł, że gród ten polecił założyć, jako jeden z kolejnych na pograniczu polsko - czeskim (ale oczywiście od strony etnicznie polskiej), Bolesław Chrobry (na miejscu pierwotnego charwackiego, nie czeskiego).

Podobnie Kudowa: należałoby przemianować ją na Chudoba, od chudej ziemi, którą to nazwę gwarowość śląska wymawiała jako Kudofa, a gwarowości tej na Ziemi Kłodzkiej nie wolno zaniechać.

Także podobnie przedstawia się sprawa niemieckiego słowa Grenze. Polski wyraz grań, grania oznacza róg, krawędź, gdzie stykają się płaszczyzny; graniasty, czworograniasty i czworogranny, granowity (słynna granowiłaja połata w moskiewskim kremlu); granica, graniczny,granicznik, graniczyć; granica - prasłowo - oznacza węgieł, stos usypany na węgłach dziedzin. W języku polskim litera "a" przed "ń" - miesza się z "o", "ó"; stąd narzeczowe podhalańskie grań, gruń dla góry, szczytu, polany.

Tak samo we wszystkich językach słowiańskich: czeskie hranice - granica, stos; a hrana - krawędź, kraj, skraj; w starocerkiewno - słowiańskim: grań i rozdział (u Bułgarów i Serbów podobnie).

Bardzo ciekawa jest sprawa nazwy miejscowości Radków - małego miasteczka na Ziemi Kłodzkiej w dawnym powiecie Nowa Ruda. Niemiecka nazwa tego miasta brzmiała Winschelburg, a czeska - Hradek lub Hrodek, czyli zdrobnienie polskiego Gródka (pierwszy zapis z roku 1386: "in Wunschelburg alias in Radkow"; drugi zapis w księdze bierzmowań z roku 1388: "plebanus in Radkow"; a w księdze bierzmowań z roku 1472 przy wzmiance o Kłodzku są wymienione: Glacz, Bistrzice, Radkow, Landeck (Kłodzko, Bystrzyca, Radków i Lądek).

Ciekawa jest historia nazwy naszych Gór Stołowych. Niemiecka ich nazwa brzmi Heuscheuer Gebirge; my także w latach 40-tych nazywaliśmy je Hekszowiną. Natomiast ksiądz proboszcz wambierzycki, Niemiec, Emil Zimmer, w swojej historii o Wambierzycach wymieniając nazwę góry Hohe - Heuscheuer (rzekomo "stodoła z sianem"), wywodzi ją od nazwy słowiańskiej "chyse = Bauern Hutte" = chłopska chata, czyli chysza (dotychczas używana nazwa chaty na Podhalu i na Kaszubach). Propozycja: powinna się nazywać Góra Chyszowa, Chyszowina - płaskowyż. Idąc tym śladem nazwę czeskiego Broumova wywieść należałoby od słowa "broma = brama". Ludność do Przełęczy Dusznickiej była śląska (polska); dalej na zachód to już byli Czesi, i dlatego odniesienie nazw tu występujących do języka Ślązaków (polskiego) jest wielce uzasadnione.

Wśród materiałów i źródeł do opracowywania i ustalania historycznie uzasadnionych nazw miejscowości i fizjograficznych rejonu Śląska , Sudetów i Łużyc, zobaczyłem u dra Martynowskiego w jego mieszkianiu - pracowni w Lądku "Obersorbischer Wrterbuch", reprint słownika górnołużyckiego z roku 1868, profesora uniwersytetu drezdeńskiego, górnołużyczynina Christiana Pfuhla z mnóstwem ciekawostek językowych. Np. "nasz" uważany za mało elegancki wyraz "dupa" (tłum. łać: cavo - drążę) oznacza w ogóle wydrążenie, jamę,wydrążony (na wodę) kamień chrzcielny. I przykłady zastosowań tego słowa: Dupku do kleba wukrać do kalrejeź so butra ćini - dołek w chlebie wykroić, do którego się masło kładzie (ubija); i przymiotnik dupokaty - z małymi "jamkami", wydrążeniami.

Tak więc praca tropiciela źródłosłowów słowiańskich w nazwach jest zajęciem pasjonującym i nie zdziwiłem się, kiedy pan Włodzisław pokazał mi dowody zainteresowań swoją pasją ze strony Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, Towarzystwa Miłośników Ziemi Kłodzkiej i Komisji Opieki nad Zabytkami PTTK w Wałbrzychu.

Czy prace te są doceniane? Tak. Wysoko je sobie cenią naukowcy - slawiści.
Czy marzenia o wprowadzeniu nazw historycznie uzasadnionych do powszechnego i urzędowego użytku mają szansę na realizację?
Sam zainteresowany widzi jedyną realną szansę ich wprowadzenia podczas reformy administracji. Jedno przy drugim - i taniej i zgrabniej.
Czy tego doczekamy - czas pokaże.
A ja osobiście zazdroszczę Panu Doktorowi zainteresowań i horyzontów myślowych, które nie pozwalają Mu się nudzić, kiedy już wyszedł z czynnego życia w weterynarii.
A poza tym możemy być dumni, jako korporacja, że są wśród nas ludzie widzący świat poza końską grzywą i krowim dojkiem. To cieszy i napawa dumą.