Zemsta jest rozkoszą - nie tylko bogów
Kiedy przyjechaliśmy na studia, oszołomiła mnie różnorodność typów i osobowości kolegów oraz poraziła uroda koleżanek. Zjechaliśmy się z całej Polski, przywożąc z sobą pakiet przyzwyczajeń związanych ze środowiskiem w których wyrośliśmy, z regionem z którego pochodziliśmy i z rodzinami w których wychowywaliśmy się.
Dziewczyny reprezentowały typy urody od pogodnego i szerokiego uśmiechu rozsłonecznionych pól, po wąziutkie, zaciśnięte usteczka charakterystyczne dla osób nieufnych wobec wszystkich i wszystkiego. Na ogół wszystkie ubrane były skromnie, ale zdarzały się takie, które ubierały się gustownie, ze smakiem, z wyczuciem własnej osobowości; zwykła studencka czapka założona z wdziękiem i filuternie na bok, czy od czoła i wystający spod niej loczek, przysparzały osobie apetycznego wyglądu i fizycznego wręcz pożądania. Taka właśnie była Gośka - dowcipna, inteligentna, szczupła, wysoka, blond włosy zawsze w wystudiowanym nieładzie i nogi, no nogi, takie do samej... ziemi. A jak ona chodziła - ona nie chodziła, ona płynęła. Ona musiała chyba kiedyś ćwiczyć taniec klasyczny, bo i skądby te płynne ruchy, ta harmonia. Zawsze w jej otoczeniu było tłoczno i to nie tylko były młode samce gotowe walczyć niczym jelenie na rykowisku. Zawsze na wykładach z chemii, które prowadzone były dla trzech wydziałów na pierwszym roku studiów,m starałem się tak usadowić, by móc na nią patrzeć. Nigdy jednak nie zdołałem zbliżyć się do Gośki na tyle, aby móc z nią porozmawiać, wyznać jak mi się podoba, powiedzieć jej jaka jest piękna. Trwało to przez cały pierwszy rok, później spotykałem ją już tylko okazjonalnie, coraz rzadziej, gdzieś tam na korytarzu, w stołówce, w tramwaju, jak zawsze była ładna, pociągająca, fascynująca.
Wcześniej jednak Kazik zaczął w męskim gronie opowiadać jak to on z Gośką, jak, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach. Nikt jednak zbyt na serio nie brał jego opowieści, ponieważ często zdarzało się, że przychodził rano na zajęcia i opowiadał niestworzone historyjki, które jakoby przeżył ostatniej nocy. Niektórzy słuchali z zapartym tchem, jednak większość z nas słuchała tych opowiastek z politowaniem, z zażenowaniem, z zawstydzeniem wręcz, jako że dżentelmen nie chwali się, nie mówi, nie rozpowiada, dżentelmen działa i zachowuje dyskrecję. W podboje i sukcesy Kazika nie wszyscy wierzyli, bo opowiadał pikantne historyjki o dziewczynach znanych ze skromności i uznawanych za takie, do których nie możnaby się zbliżyć. Ogólnie rzecz biorąc opowiastki i historyjki Kazika budziły niesmak i uchodziły za opowiadania niewyżytego erotomana.
Ja miałem jednak powody, aby uważać inaczej. Po drugiej stronie ulicy, gdzie miałem pokoik, mieszkała piętro niżej strudentka, którą znałem z widzenia, z tramwaju, widywałem przez okno. Kiedy jednego dnia wieczorem wróciłem do swego pokoju i wyjrzałem przez okno, po drugiej stronie ujrzałem Kazika w zupełnie jednoznacznej sytuacji z tąże panienką. Dosyć długo podglądałem z zazdrością, aż w końcu uświadomiłem sobie, że podglądactwo jest zajęciem mało chwalebnym. Na drugi dzień usłyszeliśmy z ust Kazika jakie to on ma szczęście, jaka to przytrafiła mu się okazja, jak było fantastycznie. Wszyscy słuchający go koledzy uśmiechali się wyrozumiale - ot znowu fantazjuje. Ja jeden wiedziałem że Kazik mówił prawdę, rzeczywiście tak było. Nic jednak nie powiedziałem, a Kazik do końca studiów opowiadał swoje, coraz to nowe "bajeczki". Takim fantastą i opowiadaczem pozostał w pamięci nas wszystkich.
Pokończyliśmy studia, rozjechali się po Polsce i zapomnieliśmy o sobie, czasami tylko przywołując poszczególne twarze i młodzieńcze wyskoki swoje i innych kolegów.
Kiedy po wielu latach od zakończenia studiów pojechałem do warsztatu w Wałbrzychu aby tam poddać samochód konserwacji i musiałem wracać do domu "piechotą", to znaczy państwowymi środkami lokomocji, na dworcu autobusowym spotkałem Kazika. Czekał na autobus do Bielawy. Ponieważ do odjazdu naszych autobusów było sporo jeszcze czasu, siedliśmy i zaczęli gawędzić o "dawnych dobrych czasach", o kolegach, o swych pracowitych latach. Dowiedziałem się, że Kazik jest już emerytem, że ma dwóch synów, że dochował się dwojga wnucząt, że wybudował dom i ma duży sad, że życie mu się ułożyło, że jest zabezpieczony na starość, że od roku jest wdowcem. Ma dużo czasu dla siebie, był w jakimś tam sanatorium, z którego wywiózł prócz poprawy zdrowia, również miłe wspomnienia towarzyskie. I tutaj, jak to zwykle u Kazika, popłynęły opowiadania kogo on tam nie spotkał, kim się zachwycił, z kim utrzymuje korespondencję i komu w najbliższym czasie złoży "kurtuazyjną" wizytę. Jednym słowem cały Kazik, ząb czasu nie zmienił jego psychiki, jego konsumpcyjnego podejścia do kobiet. W trakcie koleżeńskiej pogawędki dowiedziałem się, że aktualnie wybrał się w podróż śladami swojej młodości. Tropi adresy swych znajomych sprzed lat kobiet, aby jeszcze raz, jeszcze raz przed śmiercią móc je zobaczyć, porozmawiać, powspominać, przeżyć jeszcze jedną upojną... itd. itp. I tutaj rozwiązał się worek z żalami, z pretensjami do losu.
Bo wyobraź sobie - mówił Kazik - zajeżdżam do Jeleniej Góry, gdzie Małgosia, ta mała z takim perkatym noskiem, była dyrektorem szkoła, i dowiaduję się że ona wyszła powtórnie za mąż za jakiegoś bogatego Amerykanina i wyjechała na stałe do Stanów, nikt nie zna jej adresu. Pojechałem do Karpacza, gdzie Ninka, pamiętasz taka z pięknymi długimi nogami, zawsze chodziła w berecie, czerwonym, prowadziła tam przez wiele lat dom wczasowy, a później była dyrektorem całego ośrodka, zmarła przed pół rokiem. Byłem na jej grobie, położyłem kwiatek. Szkoda jej, miała taką gładką skórę i zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia. Dzisiaj przyjechałem tutaj, do Wałbrzycha, bo dowiedziałem się że Bożena, ta mała rozczochrana blondyneczka, co to zawsze spóźniała się na wykłady, prowadzi poważne przedsiębiorstwo kwiaciarskie. Poszedłem tam i dowiedziałem się, że leży w szpitalu po dwu poważnych operacjach, były przerzuty nowotworowe i jest po chemioterapii i po naświetlaniach. Wracam właśnie ze szpitala, jestem wstrząśnięty. Wychudzona i zmieniona nie do poznania. Ucieszyła się gdy mnie zobaczyła. Nie mogliśmy nawet dłużej pogadać, jest za słaba na to. Teraz jadę jeszcze do Świdnicy - wiesz tam Gośka jest jakąś fiszą w magistracie.
Tak. Gośka. Stanęła mi przed oczyma jej piękna sylwetka sprzed lat i jakbym słyszał zwierzenia Kazika na jej temat ztamtego okresu. A dopiero przed kilkoma dniami jeden z moich kolegów opowiadał mi, że Gośka pracowała w administracji, że była bardzo ceniona przez wszystkich za swą wiedzę i profesjonalizm, że była wszystkim życzliwa, że pozostała panną i że poważnie choruje na serce, od miesięcy tuła się po szpitałach i klinikach, że lekarze nie chcą wypowiadać się na temat rokowań, więc wszystko w temacie wiadomo. Przykro mi było, że tak się jej nie ułożyło w życiu, a teraz Kazik chce do niej jechać. Chciałem mu powiedzieć wszystko, czego tak niedawno dowiedziałem się na jej temat. Ale to Kazik właśnie opowiadał o niej te wszystkie historyjki, które nie przystoją dżentelmenowi. Nic mu nie powiedziałem, za karę. To był mój akt zemsty na nim. W tym momencie zapowiedziano jego autobus, więc pożegnaliśmy się i pojechał.
Za dwa dni przeczytałem w Słowie Polskim podziękowanie, wszystkim tym, którzy towarzyszyli w ostatniej doczesnej drodze Gośki. W podpisie: grono pozostających w smutku przyjaciół i kolegów.
Myślę że Kazik położył kwiatek na jej grobie.
Wszystkie imiona i nazwy miast zostały,
ze zrozumiałych względów, zmienione. |