Reminiscencje z 50 rocznicy godziny "W"
Nie słyszałem głosu "Zygmunta"
Kiedy jechałem nocą do Krakowa, w radio zapowiadano, że 1 sierpnia, w 50 rocznicę godziny "W" usłyszymy "Zygmunta", jako że rocznica jest znacząca i chyba obchodzona uroczyście (tak uroczyście) będzie po raz ostatni dla uczestników powstania.
Ponieważ "na żywo" nigdy nie słyszałem Zygmunta, więc dla lepszego odczucia wybrałem się na krakowski Rynek. A tam, prócz normalnego tłumu turystów różnojęzycznych, zbierają się starsi panowie z opaskami biało - czerwonymi na rękawach koszulek (bo pamiętamy - upał 34st. C i od rozpalonych kamienic i płyt chodnikowych bije żar jak od pieca hutniczego). Chodzą więc ci starsi panowie, przypatrują się sobie nawzajem, witają, padają w objęcia i rozmawiają, pytają, wspominają.
W tym chaosie wokół Kościoła Mariackiego zbierają się poczty sztandarowe. Organizacje kombatanckie z całego okręgu krakowskiego, a więc z Tarnowa, Nowego Sącza, Miechowa, Kielc, a także, albo raczej przede wszystkim żołnierze Armii Krajowe z tegoż okręgu, a także ze Lwowa, z Wilna, z Warszawy. Chodzę między tymi sztandarami i dziwię się, i zachwycam się, i przytyka mnie ze wzruszenia. Bo oto widzę sztandar lwowski z roku 1919, sztandar kielecki, gdzie na szczycie drzewca siedzi orzeł z rozpostartym jednym skrzydłem. Patrzę zdziwiony i słyszę wyjaśnienie: to w 1939 Niemiec szablą obciął mu jedno skrzydło, więc mimo że mogliśmy je zregenerować, czy zrekonstruować, to jednak zastawiliśmy orła tak okaleczonego - na wieczną rzeczy pamiątkę.
Mimo gorąca starsi panowie z pocztów sztandarowych w pełnej gali mundurowej, zapięci na ostatni guzik, jak przed przeglądem wojsk, przy orderach.
A orderów mnóstwo było na tym mały wycinku krakowskiego Rynku: Krzyże Virtuti Militari, Krzyże Walecznych, Krzyże Partyzanckie, że wymienię tylko te najażniejsze.
A tuż obok grupują się panowie i panie z opaskami "Szare Szeregi" I na piersi jednej z pań (obecni zwracają się do niej "pani profesor"), na skromnej białej bluzce harcerski krzyż na czerwonej podkładce ze złotą lilijką i złotą wokół niej obwódką. Obok tej grupki stoi starszy pan w mundurze, mocno już sfatygowanym, ale czystym, odprasowanym. Patrzy i wytęża pamięć, patrzy natarczywie i po dłuższej chwili podchodzi do tej pani.
-
Hanka? Hanka.
-
Tak, Hanka...
-
Toś ty mnie wyniosła spod gruzów zbombardowanej kamienicy.
- No może... Dużo ludzi się wtedy wynosiło.
- Ale później przychodziłaś jeszcze do mnie, do szpitala w piwnicy... i miałaś taki ładny długi warkocz.
I dotyka ręką siwych włosów pani profesor.
-
O tak... takie twarde jak przedtem, tylko że krótkie i takie mleczne... Tak to ty jesteś ta Hanka... ta Hanka.
Obok znów grupka starszych panów, rozmawiają, wspominają, rozpamiętują. Każdy rozradowany, uśmiechnięty, zadowolony, że po 50 latach może się spotkać z towarzyszami broni. Dyskutują o czymś zawzięcie, a obok, oparty na lasce, starszy pan wpatruje się w jednego z dyskutantów. Patrzy, kiwa z niedowierzaniem głową, ociera pot wypływający strużką spod furażerki i kapiący na pierś zasłoniętą szeregami baretek. W końcu dojrzewa w nim postanowienie. Sprężystym krokiem podchodzi do grupki i staje w przepisowej odległości trzech kroków. Oparty na lasce salutuje i głośno wypowiada słowa wojskowej formułki:
- "Panie poruczniku, plutonowy podchorąży Kazinek melduje się po rozkazy".
I stoi wyprostowany jak struna, oparty na lasce i salutujący w postawie zasadniczej. I zapada cisza w całej grupie. I tylko "pan porucznik" podchodzi i obejmuje plutonowego - podchorążego Kazinka i całuje go bardzo serdecznie i z wielkim wzruszeniem. I tak trwają. Pan porucznik przyciska go wzruszony do serca i tylko łzy gęsto padają na wyprasowany mundur, a Kazinek trwa w postawie zasadniczej i salutuje bez słowa.
Jakaż musiała być więź uczuciowa tych dwóch ludzi i jakim autorytetem moralnym musiał być dla niego pan porucznik, że po 50 latach, ten sterany życiem człowiek, zgłasza się do niego "po rozkazy". Nic dodać nic ująć, aby nie przegadać takiego pięknego obrazka, który w pamięci pozostanie na całe życie. I jeszcze tylko skojarzenie z Solskim i jego rolą Starego Wiarusa z Warszawianki.
A później już była siedemnasta i wszystkie sztandary pochyliły się w hołdzie tym co polegli i na chwałę tym co przeżyli i dożyli.
I znowu wszyscy się wyprężyli i przytknęli dwa palce do daszków rogatywek, do beretów, do furażerek. Wyją syreny alarmowe i zamiera ruch na Rynku. I tylko zdziwione twarze cudzoziemców i tylko płynące łzy na twarzach tych ciężko doświadczonych bohaterów. I trwa minuta pojednania w ciszy i zadumie o meandrach historii narodu. I te wyjące opętańczo wszystkie syreny alarmowe miasta.
I znowu nie słyszałem bicia Dzwonu Zygmuta
Z dziennika radiowego dowiedziałem się: bił.
|